Powróty do kraju i do domu

Choszczno-Marsylia przez Odessę-wspomnienia Guy CATTIN

Jesteśmy wdzięczni naszemu koledze Francis BOUGIS za niedawne przekazanie nam opowiadania Guy CATTIN , w którym relacjonuje on byłym kolegom ze szkoły okoliczności przedłużenia wbrew woli jego pobytu w Oflagu IIB w Choszcznie aż do jego powrotu do Marysylii poprzez Odessę.

(1) Guy CATTIN był szefem w pewnej niezależnej firmie w 1946r. i mieszkał na 8bis, rue de l a terrassew Paryżu, (strona C- spis jeńców Oflagu IID-IIB w 1946) .W 1976r. pisał artykuły dla gazety <<techniki inżyniera>> na temat organizacji placów budowy robót publicznych.

Wstęp

Przychodzi taki moment gdzie po długich latach, czujemy potrzebę zanurzenia sie w stosie papierów, które nagromadziliśmy w ciągu lat. Wiele się wyrzuca, ale czasami odnajdujemy w tej masie jakiś dokument, całkowicie zapomniany, który czyta się jak wspomnienia z przeszłości.

W taki sposób na początku 1991 r. segregując pierwszy stos moich dokumentów, wpadłem na krótki tekst napisany dla starej gazety moich kolegów ze szkoły. Był to mały fragment tekstu, jednak myśląc, że te wspomnienia mogłyby pewnego dnia zainteresować moje dzieci i wnuki postarałem się odszukać w mojej pamięci koniec przygody z początku pamiętnego roku 1945. Pierwsza część mojego opowiadania napisana w pierwszych miesiącach po wydarzeniach, może służyć za świadectwo, mimo nieuniknionych deformacji faktów ze względu na subiektywne odczucia.

Jest oczywiste, że część napisana w 1991r. nie jest już tak wierna ze względu na upływ czasu i ulotność pamięci-ile detali umknęło, ile innych wydarzeń zachowam do końca życia.W części historycznej, odnośnie walk na Pomorzu, mogłem skonfrontować moje zapiski ze wspomnieniami de Guderiana, który dowodził frontem wschodnim i opowiada z wieloma szczegółami operacje z tych tygodni, z szczególnością walkami wokół schwerpunkt (dosłownie tłumacząc-trudny punkt) w Choszcznie.

W relacji z mojego powrotu spotkałem się z problemem nazewnictwa, nazwy tych niemieckich miejsc figurują teraz w języku polskim i było dla mnie niemożliwe usytuowanie niektórych z precyzją ale myśle, że dotyczy to tylko detali. Po powrocie próbowałem nawiązać kontakt z kolegami z naszej małej grupy. Nigdy ich już nie spotkałem, każdy był pochłonięty powrotem do życia uśpionego przez 6 lat. Zapomniałem nawet ich nazwiska, mimo wzmianek w naszej gazecie, (Więź). Żaden z nich się nie odezwał, czyżby wszyscy odeszli?chciałbym móc skonfrontować moje zapiski z ich wspomnieniami.

Choszczno-Marsylia przez Odessę styczeń-kwiecień 1945

Moje szczęście zaczęło się 16 grudnia 1944r. Jeśli tego dnia wyszedłbym trochę wolniej z bloku 4 w Oflagu IIB, mógłbym zobaczyć że ziemia była przykryta gołoledzią, nie poślizgnąłbym się i w konsekwencji nie uszkodziłbym mojej lewej kostki. Nie wiem jaki byłby wtedy mój los, ale na pewno całkowicie odmienny.

Przeklinałem tę fatalna gołoledź, która później tak często błogosławiłem.W ten sposób, wygodnie ulokowany w szpitalu, spędziłem zimę 1944-45r.-co pozwoliło mi docenić poznanych tu towarzyszy. Rozpieszczany przez wszystkich kolegów, jak chore dziecko, z uwagą, o której długo zachowałem wspomnienie, mogłem spokojnie ocenić sytuację. Tymczasem, Amerykanie przeżywali trudne dni w Ardenach.

Rosjanie trzymali się przed Warszawą i nie wydawali się rozpoczynać tego słynnego ataku, który miał się zakończyć zalaniem Choszczna. Co się z nami teraz stanie?wszystkie hipotezy były dozwolone i nie przeszkadzaliśmy sobie wykorzystując czas na długie i pasjonujące rozmowy oparte na licznych plotkach i czekaliśmy! Jutro zawsze nadchodzi –jak mówią nasi przyjaciele Anglicy. I przyszło, 12 stycznia. Dzięki podziemnym grupom i wiadomościom z nielegalnego radia dowiedzieliśmy się że rozpoczęto wielki atak na Warszawę. Warszawa, Poznań, Schneidemulhe, Rogasen-nic nie mogło zatrzymać Rosjan, i jeśli spojrzycie na mapy, szybko zrozumienie dlaczego pod koniec stycznia, obóz aż się gotował.

Zresztą już na drodze do Szczecina, oddalonej o jakieś 500m od obozu (w rzeczywistości około150m) można było zobaczyć długie i imponujące sznury uchodźców drepczących w śniegu, mrozie, dzieci, wozy ciągnięte przez mężczyzn lub wycieńczone konie.Marsz, który nas pocieszał za ten z 1940 roku, kiedy to my maszerowaliśmy w taki sposób. Nie jest się pięknym, gdy jest się pokonanym…. 27 stycznia Rosjanie wydawali się być o 60km na południowy wschód i już pojawiły się plotki o ewakuacji obozu.Każdy zbierał informacje na temat etapów, które zapowiadały się ciężkie. Szyto torby, robiono sanki z nadzieją ,że Rosjanie nadejdą szybciej niż rozkaz wymarszu.

Czekamy, w szpitalu spokój. Jesteśmy w 30 niezdatni do marszu. Zaczynam pierwsze spacery o kulach mając nadzieje nie wyzdrowieć zbyt szybko! Tym razem, jeśli Niemcy nie chcą nas widzieć wyzwolonych przez Rosjan będą musieli nas przetransportować, ale czy to zrobią? Niedziela 28 stycznia-różne, sprzeczne informacje zdają się potwierdzać plotki o wyjeździe. Jesteśmy gotowi na każdą ewentualność.Poniedziałek 29stycznia o 5:00 znienacka zapałają światła w blokach. Strażnicy maszerują po obozie.Rozpoczęło się ,w pokojach każdy przygotowuje swój lekki bagaż. W szpitalu przeciwstawiamy się siła i zostajemy w łóżkach jakby nic się nie działo. Troche emocji. Co się stanie? Około 8:00 przychodzi rozkaz oficjalny.

Obóz przenosi się na zachód. Wymarsz blokami. Surowe nakazy dotyczące marszu. Przewidziane etapy wynoszą 25 km, ich liczba ?tylko Bóg to wie najwyraźniej. Nic nie jest sprecyzowane, jeśli chodzi o chorych, robią listę niezdolnych do marszu, około 80 osób, które będą transportowane ciężarówkami. Zostajemy spokojnie w łóżkach- pogoda straszna, śnieg i wiatr. Koledzy przychodzą się z nami pożegnać przed zebraniem się na podwórzu.

Jest trochę emocji w naszych oczach. Co będzie jutro? Wśród tych co wyjeżdżają ile nie przetrwa tego marszu w śniegu, bez zapasów, bez kwater, ze strażnikami, których broń strzela tak szybko… Podczas gdy kolumny wyruszają w drogę , przybywają do szpitala członkowie Abwehry. Informują nas, że z powodu braku środków transportu , muszą zostawić w obozie niezdolnych do marszu, jednak 80 osób to za dużo. Jeśli nie znajdą się chętni do wymarszu i liczba chorych się nie zmniejszy będą musieli wszystkich zastrzelić.

Ochotnicy wyjeżdżają, zostaje nas 60(znów za dużo) 40…..wydają się zadowoleni i odchodzą, ale później znów wracają, znów jest nas za dużo. Strażnicy przechodzą wzdłuż łóżek, z bronią w ręku, odkrywają koce i sprawdzają nasz stan zdrowia. Panuje ciężka atmosfera, ostatnia kolumna już wyruszyła.Wokół nas panuje cisza, śnieg przykrywa ziemię. W końcu wszyscy Niemcy wychodzą i opuszczają obóz. Nie wstydzę się przyznać, że odetchnąłem z ulgą, zresztą nie tylko ja. Wokół mnie widzę powoli rozjaśniające się w uśmiechu twarze-niezapomniane doznanie! Słychać zlatujące się do tego cichego i opuszczonego obozu kruki.

Drzwi z drutów zostały otwarte, wieżyczki strażnicze są puste. Wszystko wokół nas- pustynia. Kolumny uchodźców skończyły przechodzić wczoraj. Ale nie można spocząć na laurach. Bez dłuższego czekania, najzdrowsi z nas przynoszą znalezioną w obozie żywność. Nasi koledzy zostawili prawie wszystkie ich bagaże i rezerwy po 2700 jeńcach, nawet bardzo mizerne, tworzą niezły zapas. Nasze patrole wracają z artykułami, które pozwolą nam przetrwać. Trzeba przywrócić elektryczność, poszukać wody i opału. Organizujemy się….nie zapominając o wystawieniu czatów. Wciąż boimy się powrotu Niemców. W kaplicy obozowej kolega znajduje kilka butelek wina mszalnego, którymi się dzielimy. Flaga , która przykrywała trumny podszas pochówków-odkładamy ją na bok szykując się na przybycie wyzwolicieli. Szykujemy również olbrzymią flagę z czerwonym krzyżem ,którą zawieszamy na murach i oto jesteśmy przygotowani.

Śnieg wciąż pada i ze wzruszeniem myślimy o maszerujących kolegach. Gdzie są tej nocy? Noc (pierwsza nasza noc ludzi na wpół wolnych!) przebiega spokojnie.Podczas gdy nasi bracia z 40 pułku liczą strzały.

Więc jesteśmy panami obozu. Wokół nas wszystko pokryte śniegiem, absolutna cisza,krystaliczna, niezwykła. Wstaje dzień, śnieg przykrył ostatnie ślady butów na ziemi. Nieśmiało na początku, potem śmielej próbujemy naszego nowego życia. Jest może ważne żeby opowiedział trochę o topografii. Oflag IIB –kwadrat 200 metrowy otoczony potrójnym paskiem drutów. W środku 4 wielkie budynki: bloki I,II,II i IV. Na zachód od tych bloków 4 podobne garaże. To dawna kwatera batalionu zmotoryzowanego,II z 25 pułku piechoty, pomiędzy blokami, podwórko z budynkiem gimnazjum na południu. Na zewnątrz drutów po stronie północnej:

garaż, stołówka niemiecka ''U Olidy'', budynek Abwery i administracji. Potem ułożone symetrycznie na wschód, z drugiej strony drogi, koszary Niemców, gdzie od 3 lat ćwiczą przyszli żołnierze. Na północy, o 200metrów, droga Choszczno-Krenz. O 500m na wschód, wioska. My znajdujemy się na parterze blokuIII. To precyzyjne detale techniczne, powróćmy teraz do naszego opowiadania! Dzień 30 stycznia (moje urodziny i data upłynięcia 12 lat od kiedy Hitler doszedł do władzy!) upływa spokojnie, jednak pod wieczór widzimy zbliżające się do obozu zielone chełmy.

Alarm!uspokajamy się widząc pojawiającego się intendenta obozu, który nam mówi o swoim problemie. Został tutaj nie mając rozkazów!Wyjeżdża jutro, ponieważ chce uciec przed wojskiem rosyjskim. 31 stycznia…1luty…nic! Pustynia….cisza…..W końcu 2 lutego rankiem słyszymy krótkie, ale systematyczne salwy dochodzące z południowo-wschodniej strony. Nasłuchujemy cały dzień, snując różne przypuszczenia i prognozy.

Czołgi? Artyleria? Orkowie Stalina? Dystans?30-40km może, czyli na Krenz. Pojawiają się niemieckie grupy, ciężarówki, oddział 105 kieruje się na południowy-wschód, w kierunku Krenz, obok bloku III , po drugiej stronie drutów przejeżdża cysterna. Niemcy, których widzimy nie przypominają naszych strażników, ubrani są w zimowe mundury, sprawiają wrażenie maszyn gotowych do walki dzień i noc; chełmy, niezgolone brody….Staramy nie rzucać się w oczy, jednak pewna grupa przebija się przez druty od północy.

Sobota 3 luty-ciągle słyszymy armaty, potem, gwałtowne, szybkie salwy niedaleko nas, może 5-6 km, napełniając nasze serca radością. Może kolumny kolegów zostaną złapane przed przekroczeniem Odry? To było by piękne!( rzeka Odra została przekroczona przez oficerów z Oflagu IIB mostami na autostradzie, na południu od Szczecina, w nocy z 1 na 2 lutego, między 3 a 4 rano, po wymarszu 1 lutego o 23h i przebyciu tego dnia etapu 18 kilometrowego. Przekroczenie rzeki rozpoczęło nowy etap- tym razem 25 km!!! Sobota 3 luty będzie ich dniem odpoczynku!!!!).

Oczekiwanie staje się gorączkowe, kiedy dwa rosyjskie samoloty zwiadowcze przelatują nad Choszcznem na niskiej wysokości w lekkiej mgle. I potem, widzimy wojsko wchodzące do niemieckich kwater, potem do bloku I i II.Obóz jest otoczony, motocykliści biegają w tą i z powrotem w pospiechu z karabinami na ramieniu.

Niedziela 4 luty- Budzimy się szczęśliwi i pełni nadziei, na kuchni dymi czekolada z mlekiem( dlaczego sobie odmawiać?). Słychać śpiew, żarty. Siedząc na łóżku spokojnie się golę….zzzz……zzzz. bing! bing! Nagle lecą pociski, jeden przelatuje koło okna i rozbija się na bruku, inny uderza w podwórko, trzeci w niemiecki barak!.

To sie naprawdę dzieję. Mimo wszystko spokojnie pijemy nasza czekoladę. Kończę się golić i zastanawiamy się poważnie nad pójściem do piwnic bo już nie można dłużej spokojnie żartować, pociski regularnie latają w powietrzu, na szczęście teraz za obozem. Jesteśmy trochę wzruszeni, tak dawno nie słyszeliśmy wystrzałów pocisków i mimo wszystko…

I oto przyjeżdża 8 żołnierzy w tym jeden ranny, z komando Stalagu pozostałego w Choszcznie i lokują się w zniszczonym baraku. …. Kawałki pocisku w głowie , nic poważnego ale nie ma odpowiedniej opieki w tym szpitalu bez wody i sprzętu…..i oczywiście, oświecanym świeczkami! Pod wieczór dyskutujemy gdzie się lepiej ulokować-na górze czy w piwnicy, kiedy 3lub 4 salwy rozlegają sie gwałtownie blisko drutów, co ucina definitywnie rozmowę. Instalujemy się w piwnicy tak dobrze jak możemy. Powoli zasypiamy, a co będzie jutro?

Poniedziałek 5 luty-…Robi się coraz poważniej, słyszymy odgłosy automatycznej broni na wschodzie i południu. Niemiecki oddział zajmuje pozycje przed Administracją i strzela z furią. Od razu zostaje to zauważone przez Rosjan, którzy starają się ich ostrzelić ale najczęściej trafiają w sąsiednie budynki.Nad całym obozem latają pociski.

Bitwa jest zacięta i coraz bardziej zbliża się do obozu. Słyszymy strzały, które wydaja się na wyciagnięcie dłoni, potem wszystko się trochę uspokaja.Wykorzystując przerwę odwiedzają nas dwaj żołnierze i felwebel, opowiadają nam o ostatnich plotkach. Rosjanie są około 2 km na wschód i południe, Choszczno jest otoczone!Nie wierzymy w to ale zawsze miło coś takiego usłyszeć.Jest dobrze!O 8 wieczorem dwa wystrzały wstrząsają budynkiem, wypadają szyby z okien….To początek bombardowania, które potrwa całą noc, ukierunkowane, scentralizowane na koszary i drogę Choszczno—Granow.Niespokojny sen, tym bardziej, że baterie moździerzowe tuż przy obozie odpowiadają z furią.

Wtorek 6 luty-Spokojny poranek. Nasz kolega, felwebel, informuje nas na bieżąco o przebiegu walk. Wczoraj rosyjski oddział dotarł aż do koszar , ale został odepchnięty przez kontratak SS. Niemcy dysponują 3 pułkami, 1 batalionem SS, 8 czołgami i 3 bateriami moździerzowymi-około 5-6 tysięcy ludzi. Koło południa widzimy 4 czołgi przejeżdżające przez obóz i znowu się zaczyna: brutalne odgłosy walk o kilka kilometrów na północny-zachód. Nie możemy dłużej w to wątpić-jesteśmy otoczeni. Wszyscy, z zapartym tchem, obserwujemy przebieg walk.

Ze strychu dobrze widać wybuchy, szybkie i dyskretne ruchy wojsk…..wieczorem łunę ognia, która zbliża się z dnia na dzień. W nocy znów odgłosy artylerii. Koszary tworzą centrum oporu, lub bardziej centrum wsparcia dla oddziałów na froncie oddalonym o około kilometr. W niemieckich koszarach jest jednostka batalionu, kompania rezerwy w bloku I, obserwatorium w blokuIV. Nie ma co liczyć na spokojna noc!

Środa 7 luty-Cały dzień upłynął względnie spokojnie co bardzo doceniamy ze względu na wodę-żeby ja zdobyć musimy wyjść z obozu przez druty i czerpać ją z basenu, który ucierpiał z powodu ostrzału.

Te wyjścia są zawsze niebezpieczne, trzeba wyczuć spokojny moment i starać się nie rzucać w oczy. Najlepszym momentem jest zazwyczaj początek dnia, godzina, kiedy artylerie wydają się odpoczywać po nocnym zmęczeniu. Popołudniu znajdujemy się w środku walk: gwizdy pocisków, detonacje, strzały, szczekanie granatników

Nie ma mowy o wejściu na piętra by zobaczyć co się dzieje, przypuszczamy walkę czołgów wokół koszar i obozu. Powoli powraca spokój, ale sytuacja się nie zmienia-to raczej rozczarowujące. Nocą słyszymy walenie do drzwi bloku.Po ich otwarciu ukazuje się kilku Niemców prowadzących trzech rannych, którzy nas proszą o opatrzenie ich ran. Mówią poprawnie po francusku i ponieważ obowiązuje Konwencja Genewska, lekarz podciąga rękawy i wyciąga swoje ostatnie opakowania bandaży.

Są ciężko pobici i jest mało prawdopodobne że z tego wyjdą. Zostali zaatakowani salwą, gdy trzymali posterunek niedaleko obozu. Ich koledzy wydaja się czuć u nas jak u siebie i nie okazują żadnej chęci powrotu na stanowiska. Ostatecznie wychodzą po przyjściu podporucznika zabierając ze sobą rannych. Zostawiają nam kompletny asortyment niemieckich piechurów: karabin granaty, naboje…i papierosy, którymi się dzielimy po wyrzuceniu tej kompromitującej broni za druty. W nocy, dla urozmaicenia……bombardowanie! Czwartek 8 lutego-Wciąż to samo, staje się to już monotonne!Wszędzie uderzają pociski, na podwórko, w bloki, garaże,w niemiecki bar '''U Olidy''. Słychać rosyjskie samoloty zwiadowcze….

Piątek 9 luty- Bez zmian. Pewien pocisk trafił w salę odwiedzin w szpitalu, nad nami. Nasz biedny blok III jest na celowniku, bo w momencie kiedy siadamy do kolacji 3 pociski trafiają w budynek wstrząsając posadami. Na szczęście piwnica jest solidna! Zaczynamy się przyzwyczajać i po upewnieniu się, że nie ma pożaru, wracamy do posiłku.

Sobota 10 luty-Boże, jakie to monotone. Już tydzień jesteśmy w samym centrum walk.Tymczasem, zdarza się kilka śmiesznych i zabawnych sytuacji. Nasz ''kolega'', felwebel, zwęszył moment, kiedy rankiem jemy śniadanie złożone z amerykańskich zapasów, przychodzi więc codziennie, jak gdyby nigdy nic, i wprasza się po przyjacielsku. Nawet nas polubił i tego ranka spoglądając na nas wzruszony opowiada: Jesteśmy otoczeni i wbrew naszej woli tego lub innego dnia zostaniemy zalani przez rosyjskie hordy, kein Waffen, keine sperre, keine hoffnung (bez broni, bez blokady., bez nadziei!) i będzie nam się trudno bronić i ocalić was. Rosjanie nie biorą więźniów-niemieckich, francuskich, wszystkich zabijają. I ponieważ nas bardzo lubi, nie chce żebyśmy zostali zastrzeleni bez możliwości bronienia się i dlatego nam proponuje….

Skrzynkę granatów!którą nam przyniesie. Jesteśmy dotknięci do serca przez tą delikatną atencję, ale nie zależy nam żeby Rosjanie nas znaleźli jako posiadaczy niemieckich granatów i z wielkim trudem odmawiamy jego ofercie. Odchodzi smutny widząc tych Francuzów w takiej depresji, że nawet odmawiają środków na obronę.

Niedziela 11 luty-zacięte walki o kilometr na południowy-wschód.Trzeba teraz uważać i nie pokazywać się w oknach, prawdziwą głupotą byłoby dać się teraz zabić. W ciągu dnia kolejne 3 pociski uderzają w blok, który jest tak podziurawiony , że przypomina durszlak. Odwiedził nas kapitan rannych, którymi zajmowaliśmy się kilka dni temu i w podzięce, przyniósł nam pól świniaka, kilka zajęcy i butelkę kirscha! Bierzcie bez wyrzutów-powiedział nam;ukradliśmy to SS!Noc raczej spokojna, ale o północy zostaliśmy obudzeni przez wycie głośników, które trudno zrozumieć. Nasz feldwebel powie nam jutro, że było to rosyjskie ultimatum. Przemówienie kończy się muzyką!

Poniedziałek 12 luty-Cały dzień prawie absolutny spokój… Poddajemy się czy nie?gorączkowe oczekiwanie.

Wtorek 13 luty-Pada gęsty śnieg, już nie słychać wystrzałów!Poddanie? Zaczynamy w to wierzyć kiedy około 10:00 widzimy na wieży w Choszcznie wywieszaną olbrzymia flagę ze swastyką!To chwila by policzyć pokonanych. Dokładnie w południe nowy hałas głośników i natychmiast zaczyna się taniec, ale jaki! Bierzemy w nim udział, ale punkt zapalny to miasto Choszczno, do tej pory oszczędzone.

Rotacja ciągłych eksplozji.Jak podczas przygotowań z 14/18-mówi nam pewien starszy jeniec. Z naszej kryjówki obserwujemy domy latające w powietrzu, wybuchające pożary wyszczerbioną wieżę. Wieczorem Choszczno jest ruiną. Po zapadnięciu nocy, rosyjski czołg, który dotarł do koszar wymienia strzały z Niemcami, pociski krzyżują się i latają po całym obozie… My spokojnie jemy zające SS

Środa 14 luty-Bombardowanie, które się uspokoiło w nocy, nabiera siły. Niebezpiecznie jest wychodzić z bloku, ale nawet w piwnicach ….Przez obóz przechodzą niemieckie oddziały, czołgając się , każdy co 20 metrów…

Czwartek 15 luty- Bez zmian. Choszczno płonie, obserwujemy to ze smutkiem. Jeden z kolegów zaraził sie żółtaczka i jest w beznadziejnym stanie. Czy wytrzyma do wyzwolenia? Wyzwolenia, które czujemy już tak blisko?

Piątek 16 luty-Jest ładnie, słońce świeci na błękitnym niebie.. Rosyjscy artylerzyści musza być zmęczeni bo tylko nieliczne eksplozję nas niepokoją. Dopiero koło południa znów zaczyna się ostrzał, który przypomina nam, że to jest wojna. Dziś mamy święto-degustację świniaka SS….Podczas posiłku, naszą uwagę przykuwa grupa Niemców, którzy biegiem przemierzają obóz, ze strony wschodniej. Przeskakują przez druty i biegną w stronę Choszczna. Snujemy różne hipotezy, jedne równie fałszywe jak drugie.

O 14 kolega, który wszedł za potrzebą schodzi szybko krzycząc: Te niemieckie świnie strzeliły do mnie na korytarzu! Słyszeliśmy oczywiście strzały, ale jest tego tyle, że nie zwróciliśmy na to uwagi!Kapitan M. skacze na górę by ocenić sytuację po czym prędko schodzi ''To nie Niemcy, to Rosjanie''. Są na podwórku!Nie mamy czasu na konsultacje, ponieważ salwa pocisków uderza w drzwi korytarza piwnic. Słyszymy uderzenia w drzwi i wycie w nieznanym języku. Staramy się przypomnieć sobie jakieś słówka w języku Tołstoja…

''Francuzi, francuzi'', już nie strzelają, już nie krzyczą, to już coś. Ale każdy zostaje na swojej pozycji. Kilka minut wahania i M. gwałtownie otwiera drzwi….nikt nie strzela…..Widzimy dwie lufy karabinów, dwie mongolskie głowy w uszatkach, które się zbliżają, patrzą…..Potem widzimy ich całych… Spoglądamy na siebie podejrzliwym wzrokiem!Nasz kolega B., który mówi trochę po rosyjsku zbliża się do nich i stara się wytłumaczyć. Wyciągamy kawałek papieru z szybko nakreśloną mową, który dzielni Mongołowie chowają do kieszeni. Ale musiało im to zaimponować, ponieważ ich twarze stają się spokojne i rozświetla je uśmiech. W każdym razie, nie możemy tu zostać w nieskończoność. M ,ciągle on, bierze jednego za ramię i z pomocą językową B. zabiera go do zwiedzenia piwnicy. Kiedy ten zobaczył , że nie ma Niemców i kiedy zrozumiał ze jesteśmy Francuzami, opada broń i się bratamy. Papierosy, gratulacje (oni po rosyjsku, my po francusku, ale to nie ma znaczenia).Podczas tego czasu trwa atak na pozostałe bloki, bez litości……Wkrótce pozostali Rosjanie przybywają, ale jeden z nich kierując się do niemieckich koszar by poszukać oficera,jest powitany serią strzałów, które pochodzą z bloku III. Natychmiast zmienia się ton rozmowy. Jednak, po nowej wizycie w piwnicy, udaje nam się uspokoić ich podejrzenia…

Ciągle pojawiają się nowi żołnierze, jeden oficer za drugim, pielęgniarka, która cieszy się jak dziecko i częstuje się amerykańską czekoladą. W końcu dowódca z batalionu, który nas wyzwolił chce ustanowić swój sztab w piwnicy. Jest bardzo miły i mówi nam, że chce nas ewakuować od razu, ponieważ Rosjanie zaatakowali znienacka i obawia się kontrataku, a nie chce byśmy zostali odbici przez Niemców. Ci , którzy są zdolni pójdą pieszo do posterunku wsparcia oddalonego o2 km na wschód. Ci , którzy nie mogą maszerować zostaną przewiezieni ciężarówką.

Jestem w drugiej grupie. Oglądamy naszych kolegów wyruszających pieszo i zostajemy z dziesiątką Rosjan. Oby tylko Niemcy nie wpadli na pomysł kontrataku zbyt szybko. Najbardziej posunięte rosyjskie oddziały są na granicy Choszczna (ledwie 500 metrów). Zostajemy w naszej piwnicy. Na zewnątrz panuje względny spokój, żaden niemiecki pocisk nie spada w okolicy (teraz to obawiamy się niemieckich pocisków!) . Wszystko się ogranicza do strzałów przez okna bloku w stronę miasta. Rosjanie lokują się w piwnicy i przychodzą w odwiedziny. Jesteśmy i pozostaniemy ciekawostką dnia!

Czas się dłuży, teraz , jak jesteśmy wolni, chcielibyśmy być trochę dalej od miejsca ewentualnego ataku kompanii SS. Mogłoby nie być za wesoło! W końcu, około 20:00 wraca rosyjskie dowódca:Machine!Machine!'' co oznacza:ciężarówka!Od razu oddychamy z ulgą. Ciężarówka stoi obok drzwi bloku, kładziemy naszych rannych, wśród nich biednego G., który jest umierający,żegnamy się z naszymi wybawcami i w momencie kiedy ruszamy, pierwszy pocisk spada na podwórko, nie powodując większych strat.To sygnał do rozpoczęcia walki, Niemcy strzelają w kierunku Choszczna. Opuszczamy obóz w akompaniamencie gwizdów pocisków, które wywołują pożary w pobliskich domach.

Dziwnie wygląda Oflag IIB z zewnątrz, tego wieczoru, 16 lutego 1945roku. Z rozdartymi drutami, zniszczonymi wieżyczkami strażniczymi, z trupami leżącymi tu i tam. Jaka to radość dla jeńców!Nie marzyliśmy nawet o podobnym święcie!Dwóch rosyjskich żołnierzy ulokowanych po bokach ciężarówki, obserwuje okolicę z karabinem gotowym do strzału. Ale Niemcy byli zbyt zaskoczeni i nie ma żadnej reakcji, tak więc bez przeszkód przybywamy do posterunku wsparcia gdzie znajdujemy naszych kolegów.

Wszyscy ładują się na ciężarówki i wyruszamy kolumnami w drogę, od posterunku do posterunku. Okolica jest zniszczona od wybuchów pocisków, śladów po gąsienicach czołgów:drzewa, słupy telegraficzne obalone i lepiej zdajemy sobie sprawę z siły walk jakie się toczyły wokół nas. Wszystkie wioski przez jakie przejeżdżamy są kompletnie zniszczone, czuć spaleniznę, śmierć. Wzdłuż dróg przekształconych w trzęsawiska i podziurawionych snują się grupy piechurów, baterie artyleryjskie zatrzymane, czekając dnia by wrócić na pozycje do strzału.

W taki sposób docieramy do Granow, małej wioski, w 3/4 zniszczonej, położonej o 12km od Choszczna. Jest mroźno i w momencie, kiedy zatrzymuje się ciężarówka G. umiera a my nic nie możemy na to poradzić. Jest północ, Rosjanie prowadzą nas do pewnego domu, kładziemy się na podłodze.Czy to nerwowy odpoczynek? Jesteśmy wyczerpani i 15 minut później, 40 wyzwolonych Francuzów zapada w sen ludzi w końcu wolnych.

Miałem więc zamiar kontynuować moje opowiadanie. Ale nie znalazłem nigdzie żadnego śladu. Może już nic więcej nie napisałem. Mogłem opowiedzieć o tym wszystkim co przeżyłem między 16 lutego a 5 kwietnia 1945r? dnia kiedy postawiłem stopę na peronie Joliette w Marsylii… Gdzie zaczęło sie moja wojna od mobilizacji 6 września 1939r. Ironia losu!z tego okresu pozostało mi tylko kilka wspomnień. Daty zamazały się w pamięci, nazwy miejsc zmieniły się z niemieckich na polskie….To bez wątpienia szkoda ponieważ był to okres bogaty w przygody i detale, pełen pożytecznych lekcji. Oto kilka zaledwie przykładów:

Sobota 17 luty 1945-Przyjeżdżamy do Granow, do jednostki rosyjskiej dywizji, która nas wyzwoliła i gdzie spędzimy tydzień jako goście Armii Czerwonej, jesteśmy mile ugoszczeni ,nakarmieni i napojeni. Świętujemy dzień Armii z licznymi toastami za Stalina, Churchilla, de Gaulle itd. W tym czasie wojska kontynuują walki w Choszcznie, które stawia opór do 24 lutego. Nazajutrz dywizja się zbiera do wyjazdu i informują nas, że prawdopodobnie w Lublinie(500km na południowy-wschód)znajduje się obóz dla wyzwolonych jeńców i radzą nam się tam udać. Jak? Co za pytanie!Dla Rosjan nie ma rzeczy niemożliwych!

Niedziela 25 luty 1945r-Zbieramy nasze bagaże i w drogę, która doprowadzi nas 21 marca do Lublina a 28 do Odessy, wykorzystując różne środki transportu.!

Faza auto-stop. Różne przygody zmniejszyły moją grupę do 6 osób, wśród nas kolega mówiący po rosyjsku, co bardzo ułatwiało sprawę. Po kilku dniach znajdujemy i przygarniamy czterech deportowanych do Ravensbruck, ukrywających się w opuszczonym domu koło Poznania, w bardzo złym stanie. Auto-stop jest bardzo łatwy i praktyczny, w pustych ciężarówkach wracających z frontu w kierunku wschodnim-co nas oddala od naszej teoretycznej trasy-raczej zygzakowato i fantazyjnie. Śpimy gdzie możemy, jemy w napotykanych kuchniach rosyjskich, nie ma większych problemów. Dużo miłych spotkan!I potem, pewnego dnia, docieramy na dworzec i tory w kierunku Rosji.

Faza podróży koleją, pełna przygód-całkiem szybko wsiadamy do pociągu towarowego wracającego pustego do Rosji, w towarzystwie kapitana Armii Czerwonej-łącznika między sztabem wojskowym na miejscu a Moskwą.Jest uroczy i flegmatyczny. Wypełnia długie godziny podróży na strzelanie z rewolweru do kruków. Pociąg się toczy powoli, przejeżdżamy Warszawę w ruinie, jedziemy dalej. Nasz przyjaciel chce za wszelka cenę zabrać nas ze sobą do Moskwy byśmy obejrzeli miasto-to miłe z jego strony….wysiadamy więc na pierwszej stacji, która wydaje się być ważnym węzłem kolejowym.Zapomniałem jak się nazywał. W rzeczywistości, po jednym czy dwóch dniach, natykamy się na konwój, który jedzie na południe i przejeżdża przez Lublin-tak więc wszystko się układa! 21 marca docieramy do olbrzymiego obozu gdzie pozostaniemy do poniedziałku, 26.Zwiedzanie, czarny rynek…. Faza podróży koleją zorganizowanej- rankiem jesteśmy poinformowani , że pierwszy konwój do Odessy dla repatriacji statkiem wyrusza tego samego dnia i że jakimś cudem jesteśmy na liście.Ładujemy się, ruszamy, przemierzamy Śląsk, Ukrainę, olbrzymie przestrzenie pełne ruin, pustynne pejzaże…..28 marca wieczorem docieramy do Odessy. Tam tez widzimy ruiny, ale wiele budynków ocalało. Lokują nas w szpitalu, przyzwyczajamy się powoli do normalnego życia, powracamy do starych nawyków. Grupa jeńców francuskich została zorganizowana hierarchicznie przez kilku wyższych oficerów-od tego tu są! Szybko zwiedzamy Odessę. W piątek 30 marca wypada Wielkanoc, pewien jezuita z parafii w Odessie składa nam wizytę(o tak!)ale nie odprawia mszy. Sobota 31 marca 1945-Dowódca rosyjski przyszedł do szpitala rankiem, potrzebuje naszego budynku. Pakujemy się więc i natychmiast wchodzimy na angielski statek, który dopiero co przybył do portu by ewakuować jeńców.Pojawia się dowództwo francuskie-przybyliśmy jako ostatni więc musimy poczekać na swoja kolej, inni wyjadą przed nami…itd.

Rosjanin nie wydaje się wrażliwy na te argumenty i podtrzymuje swój rozkaz. Zostajemy na podładzie!Port, biały statek ''EMPRESS OF INDIA'', parowiec firmy ''P and O COMPANY''przystosowany do przewożenia wojsk, który przybył z Australii. Śniadanie-jajka i bekon, dżem pomarańczowy itd... Wygoda, serdeczność, typowa brytyjska flegmatyczność. Przepływamy wzburzone Morze Czarne. W niedzielę 1 kwietnia, Istanbul gdzie spędzamy dzień na redzie.Wypływamy wieczorem. Cieśniny, Morze Egejskie, przylądek przed Cythere, cieśnina Messine, Bonifacio. Przepływając widzimy Stromboli!Podróż statkiem na koszt rządu!Czego chcieć więcej?

Czwartek 5 maja-''EMPRESS OF INDIA' statek jej Wysokości, przybija do Maryslii… koniec.

Guy CATTIN Oflag IID/IIB, Blok 4, pokój 304.

(1)Dla wielbicieli kina: nie widziałem słynnych schodów z ''Pancernika Potiomkina'' ani wózka dla dzieci.